Sebastian Kawa początkowo uprawiał żeglarstwo, odnosząc liczne sukcesy. W wieku 16 lat, kiedy już mógł rozpocząć szkolenie lotnicze, zrezygnował z żeglarstwa i zasiadł za sterami szybowca, kontynuując lotniczą pasję ojca. Pod jego opieką szybko osiągnął wysokie umiejętności pozwalające na awans do światowej elity pilotów. Sebastian Kawa urodził się w 1972r. w Zabrzu. Z zawodu jest lekarzem, ginekologiem i położnikiem, jednak ciągłe wyjazdy na zawody i treningi nie pozwalają połączyć pracy i pasji.
Od 4 roku życia mieszka w Międzybrodziu Żywieckim – kolebce polskiego szybownictwa. Jeden ze swoich pierwszych lotów spędził na kolanach taty z przydużym hełmofonem na głowie. Na przednim fotelu leciały skrzynki piwa. Trasa była krótka, z Żaru do Gliwic, jednak lądowali w tak wysokiej trawie, że przewijała się ona nad skrzydłami, a śmigłem kosili jej kłosy. Podczas pierwszego lotu szybowcem musiał siedzieć na poduszkach i płótnach startowych, żeby choć trochę jego głowa wystawała ponad burtę szybowca. Poleciał, tak jak był ubrany: w krótkich spodenkach i letniej koszuli.
- Strasznie zmarzłem wtedy. I to nie był jedyny raz. W Himalajach też poleciałem lekko ubrany. Temperatura w kabinie na wysokości 5000m dochodzi do -30°C – śmiał się Sebastian Kawa, podczas zeszłotygodniowego spotkania w czeladzkiej galerii sztuki współczesnej „Elektrownia”. Sebastian Kawa miał to szczęście, że jego ojciec-Tomasz Kawa-również jest pilotem i medalistą zawodów szybowcowych. - Tata pomógł mi i przepchnął mnie przez trudny okres. Późniejsze samodzielne loty był już łatwe. To było jak jazda na rowerze. Dlatego potem na mistrzostwach Polski juniorów wygrałem wszystko. Mój pierwszy poważny wyjazd odbyłem w 1997 na mistrzostwa świata we Francji, gdzie jako junior wygrałem cztery konkurencje – mówił dumny mistrz.
Patagoński plan dnia
O godzinie 4. pobudka, planowanie trasy, by o 5.30 już mieć ją przygotowaną. Sprawdzanie aparatury tlenowej i oczywiście kanapki. Pół godziny przed wschodem słońca szybowiec staruje, by o 7. być już ponad chmurami. Powrót przewidziany jest dopiero o zachodzie słońca. Jeden z najdłuższych lotów trwał 14 godzin, był to lot rekordowy.
- Po takim długim czasie, każdy był już tak zmęczony, że nikt z pilotów nic do siebie nie mówił – opowiadał Stanisław Kawa. Największym wyzwaniem dla szybownika był wyjazd na zawody Grand Prix do Nowej Zelandii, na które jeszcze bez dużego doświadczenia w lataniu alpejskim, Stanisław Kawa poleciał sam. Z dala od domu, w kraju innej kultury mierzył się z konkurentami w malowniczych górach Wyspy Południowej. - Ten wyjazd mógł się zakończyć fiaskiem z byle powodu. Nie miałem też na kogo liczyć.
Pierwszy raz leciałem wtedy na takim długim odcinku – ponad 1000km. Pamiętam, jak podczas jednego z lotów wszyscy koledzy mi uciekli. Myślałam, że nie uda mi się nadrobić strat. Jednak dostałem się na falę i przyleciałem na lotnisko, na którym jeszcze nikogo nie było. Dopiero po 15-20 minutach zobaczyłem pierwsze szybowce. Zdobyłem wtedy medal i bezcenne doświadczenie w lataniu na fali. Rok później wygrałem organizowane tam mistrzostwa świata oraz lokalne igrzyska – wspominał Kawa.
W opowieść z wyjazdu na mistrzostwa do Chile, aż trudno uwierzyć. - Leciałem szybowcem tuż nad zboczem góry z prędkością ok. 170 km/h. Jednak to położenie lotniska, w centrum Santiago, stanowiło wyzwanie. Szybowcem prawie dotykałem dachy domów, leciałem też pod linią energetyczną. Dla mnie to było trochę za nisko – mówił rozbawiony pilot. W ekstremalnych warunkach pogodowych polski szybownik latał w Teksasie. Pustynia niosła ze sobą niesamowity kurz, a temperatura powietrza wynosiła 43°C. Jednak i tutaj, na szybowcu Diana udało się zdobyć złoto.
Jednak to Himalaje były oczywistym celem. Najwyższe szczyty, a do tego trudne, ale i prestiżowe. I nikt nigdy nie leciał nad nimi szybowcem. Tak jak w Nepalu, gdzie nie ma benzyny i lotnisk. Dodatkowo Sebastian Kawa przed podróżą do Nepalu, wraz z szybowcem musiał wydostać się z Indii. 700 km przez Indie trzeba było jechać tydzień. - Dodatkowo trafiliśmy do Nepalu w złym momencie-podczas wyborów. Przez to były tam liczne strajki, zamachy bombowe, a rząd ogłosił wakacje generalne i przez 10 dni nic nie działało. Na szczęście okazało się, że w wojsku nepalskim są piloci, którzy szkolili się w Mielcu. Dzięki nim szybciej udało się nam zdobyć odpowiednie dokumenty i zgody. Tydzień i wszystko było załatwione. Problem był jednak też z tlenem i dostępem do niego. Musieliśmy zrobić specjalne przejściówki w naszych aparatach tlenowych. Gdy już wszystko było gotowe… zepsuła się pogoda! Ale chociaż pogoda się do tego nie nadawała, 19 grudnia 2013r, niemal we mgle wykonałem lot z moim ojcem nad górą Sarangkot, która jest bazą paralotniarzy.
Udało się polatać tylko kilkadziesiąt minut. Przy tej uroczystej okoliczności tato złożył hołd ofiarom Himalajów rozsypując z szybowca płatki kwiatów, aby wiatr rozniósł je po górach. To nie był koniec lotów w Nepalu. Do końca wyprawy, Sebastian Kawa jeszcze parę razy leciał nad najwyższymi szczytami świata. Jednak pozwolenia na przelot nad Mount Everestem nie dostał. - Nikt do tej pory nie dostał zgody na latanie nad Mount Everestem, a my stosowaliśmy się do tych ograniczeń – tłumaczył szybownik. Wiatr podczas lotu nad himalajskimi szczytami wynosił nawet 200 km/h i przez to o takiej lub większej prędkości szybowiec musiał lecieć, by nie dać się zdmuchnąć. Jednak tym szybowcem można nawet latać grubo ponad 300km/h.
Sebastian Kawa wraz z drugim szybownikiem Krzysztofem Stramą wznieśli się na wysokość 9600m n.p.m., gdzie temperatura wynosiła ponad -30°C, ale za to przejrzystość powietrza była taka, że widzieli Tybet. 21 grudnia wystartowali z lotniska w Podharze i przelecieli nad szczytem Annapurna i to zupełnie nieprzygotowani. Zdecydowali się na lot zaraz po porannej konferencji prasowej, w jeansach i półbutach, bo nikt nie spodziewał się, że przebicie się w górę będzie możliwe. Wietrzyli później przez godzinę kabinę, żeby pozbyć się lodu. W Himalaje wrócili w styczniu 2014 roku, jednak góry przywitały ich innymi warunkami. Przykryły je chmury.
Szybownictwo nie jest sportem dla ludzi o słabych nerwach. - Latanie w chmurach wiąże się z oblodzeniami. Można wlecieć też w chmurę burzową, czego wynikiem są liczne pioruny i turbulencje. Jednak wykonuję loty szybowcem, by coś osiągnąć. Jak nie ma adrenaliny to jest nudno – zdradza mistrz świata. Wszystkie wyprawy to niesamowity wysiłek; czasowy, organizacyjny i pieniężny. - Milionerem nie jestem, szukam sponsorów – tłumaczy Sebastian Kawa. Obecnie polski szybownik przygotowuje się do następnego sezonu, na następne mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy oraz inne zawodu.
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?